WYWIAD

Terlecki: Tak uczą squasha w Millfield

Jarek Terlecki, polski trener squasha, opowiada o swoich pierwszych miesiącach pracy w angielskim Millfield School i współpracy z jednym z najlepszych angielskich trenerów, Ianem Thomasem.

.
.
Millfield to największa szkoła z internatem w całej Wielkiej Brytanii. Uczy się w niej niemal 1500 uczniów z 80 różnych krajów. W ich opiekę i działanie całej instytucji zaangażowanych jest prawie 900 osób. Od kwietnia tego roku jedną z nich jest też Jarek Terlecki, trener squasha wcześniej pracujący we wrocławskim klubie Hasta La Vista.

– Moje stanowisko nazywa się Squash Development Coach, ale tak naprawdę jestem po prostu asystentem trenera głównego, Iana Thomasa. On wcześniej przez 20 lat był tutaj asystentem sławnego Jonah Barringtona, który opuścił szkołę w zeszłym roku – mówi Terlecki. – Moje zadanie to rozwinięcie squasha w młodszej części Millfield (tzw. Preparatory School) czyli wśród uczniów w wieku 7-13 lat, ale prowadzę też zajęcia ze starszymi grupami w wieku 13-18 lat – dodaje.

Squash jest zaledwie jednym z 28 sportów do wybrania w Millfield. Niewielu z uczniów decyduje się później na profesjonalną karierę, ale miejsca, które zajmują w europejskich turniejach mogą być przepustką do stypendium na (np. amerykańskich) uniwersytetach.

Treningi, szczególnie w najmocniejszej grupie, są więc traktowane bardzo poważnie.

– Ian ma wszystko dokładnie rozpisane. O tym jak wiele zaangażowania wkłada w zajęcia mogli się przekonać w zeszły weekend niektórzy wrocławscy zawodnicy. Wszyscy pewnie zapamiętali jego pressure sessions, połowa ich nie wytrzymała. Ja mam takie co tydzień i to jest coś strasznego. Jesteś po nich zły na wszystko, nie jesteś w stanie ruszyć ręką… a mimo to przymierzam się do jeszcze jednej takiej sesji w tygodniu – zapowiada Terlecki.

Tutaj jest jego zdaniem też ukryta główna różnica między najczęstszym podejściem do trenowania w polskich klubach, a tym w Millfield, u Iana Thomasa. – Na takich zajęciach cały czas przełamujesz jakąś granicę. W Polsce tego nie widać, nie przyciskamy swoich podopiecznych tak mocno i mówię też o zajęciach, które sam prowadziłem. Po prostu dotąd sam nie wiedziałem jak to tak dobrze robić, ale teraz uczę się tego od jednego z najlepszych fachowców w całej Anglii.

Inne są też rodzaje najczęściej stosowanych gierek treningowych. – Tutaj często gramy dwóch na jednego, three way boast and drive (dwie osoby z opcjami z tyłu, jedna z przodu z opcją dropa i trickle boasta) czy haf court (z jednej strony trzeba grać zawsze na drugą: boastem lub crossem). Schematy są bardziej rozbudowane i jest też debel, w którym na początku nie wiesz co się dzieje, to naprawdę kosmos, ale uczy patrzenia, percepcja musi cały czas działać na 1000% – wymienia Polak w Millfield.

Terlecki przyznaje, że jest pod dużym wrażeniem swojego przełożonego. – Ma 44 lata i nie wygląda może już jak profesjonalny zawodnik, ale kiedyś był w top10 juniorów w Anglii. Uczył się squasha obok syna Jonah Barringtona, Joey’a (ex-24 PSA). Ian zamiast kariery zawodnika wybrał jednak trenerską. Uczy innych ludzi od kiedy miał 16 lat. Co nie zmienia faktu, że kiedy wchodzimy na kort nadal nie umiem z nim wygrać. To prawda, jestem w stanie biegać więcej niż on, ale to jest nieważne. Liczy się celność uderzeń. On w meczach ze mną właściwie chodzi sobie po korcie.

Poza kompetencjami squashowymi, asystent chwali też charakter swojego szefa. – Jest poza tym bardzo skromnym facetem. Dobrze charakteryzuje go moment, w którym Angus Williams, jego podopieczny pierwszy raz wygrał z Richiem Fallowsem (gwiazdą juniorskiego squasha w Anglii). Ktoś podszedł, żeby pogratulować Ianowi sukcesu, a ten odpowiedział, że to przecież Angus wykonał całą pracę, on tylko wskazał mu kierunek więc nie zasłużył na gratulacje. Niektórzy polscy trenerzy mogliby wziąć z niego i z takiego podejścia przykład – zaznacza Terlecki.


Na zdjęciu: Thomas z Marwanem El Shorbagy

– Różni się też podejściem do ucznia – dodaje polski trener. – Przede wszystkim zadaje pytania. Ja mam wrażenie, że na moich zajęciach uczniowie słyszeli ode mnie monolog. Ian natomiast zawsze mówi „a co myślisz o tym?”. Potrafi też tłumaczyć bardzo obrazowo: ucząc swingu radzi, żeby wyobrazić sobie jak rakieta wchodzi pod taflę wody albo że uderzamy nią w pień, który chcemy przeciąć.

Wspólne treningi to dla Terleckiego szansa na poprawienie umiejętności zawodniczych („mam cel, żeby wejść do top5 rankingu OPEN i wiem, że z Ianem uda mi się to zrobić”) i samokrytycznego zastanowienia się nad swoimi wcześniejszymi treningami. – Szczerze mówiąc, po tym, co widzę codziennie na zajęciach Iana, przez moment chciałem zaproponować wszystkim swoim uczniom 5 darmowych godzin lekcji za to, bo czuję, że wcześniej (z niewiedzy, ale jednak) wprowadzałem ich w błąd – przyznaje otwarcie.

Co jednak ciekawe, treningi indywidualne, które Terlecki prowadził w przerwach od sędziowania meczów podczas Polish Junior Open 2015 w klubie Hasta La Vista były jednym z powodów, z których został zaproszony do Millfield:

– To zabawna historia. Podczas turnieju zamieniłem z Ianem może dwa zdania: on i jego zespół wyglądali na trochę zdezorientowanych we Wrocławiu więc zostawiłem wizytówkę i powiedziałem, żeby w razie problemów dzwonili. Jakoś trzy tygodnie później dostałem maila, Ian pisał, że obserwował mnie i moje zajęcia przez te 4 dni, a ja nawet nie byłem w stanie przypisać nazwiska do twarzy, myślałem, że to jakiś żart. Okazało się jednak, że oferta jest poważna. Zgodziłem się, zaczęliśmy rozmawiać na Skajpie, a ja załatwiałem formalności. Pojechałem prawie w ciemno.

Ryzyko jednak się opłaciło. I to jak!

– Campus jest ogromny i naprawdę piękny. Szkoła kojarzy się z prestiżem, są tutaj ludzie gotowi pracować bez pensji, żeby tylko mieć Millfield w swoim CV. Ja nie mogę narzekać na swoje warunki: nie muszę wynajmować pokoju, śpię w boarding house na campusie, a za cały rok pełnego wyżywienia płacę… 100 funtów. Jeśli liczyć, że wynajęcie pokoju gdzieś indziej kosztowałoby mnie ok. 500 funtów miesięcznie, to zaoszczędzam na tym 6 tysięcy funtów rocznie. Za takie pieniądze mogę np. wybrać się na Mount Everest – rozmarza się Terlecki.

– Przed wyjazdem nawet nie wziąłem pod uwagę, że jako nauczyciel będę miał przecież 2 miesiące płatnych wakacji, 2 tygodnie przerw na święta i jeszcze kilka mniejszych okresów wolnego. W sumie prawie 4 miesiące wolnego w roku – dodaje zadowolony.

Na drugą część wywiadu umawiamy się już teraz na końcówkę roku.

.
.

Adrian Fulneczek
adrian.fulneczek@gmail.com

 


ZAPISZ SIĘ DO DARMOWEJ PRENUMERATY!
CO TYDZIEŃ E-MAIL Z PRZYPOMNIENIEM O NOWYM TEKŚCIE:

[contact-form-7 404 "Not Found"]

Leave a Comment