Już w sobotę pierwsza kolejka Polskiej Ligi Squasha 2020. To znaczy, chyba. To znaczy, nic nie wiadomo.
Zacznę od końca: nawet jeśli minutę po publikacji tego tekstu PZSQ wrzuci pełne harmonogramy rozgrywek z 90% znalezionych gospodarzy albo nawet uda się rozegrać kolejkę w niektórych regionach (np. na Śląśku, który świetnie organizuje się sam), to wciąż będę uważał, że przygotowanie startu nowego sezonu zostało spaprane. Zła energia i poczucie braku szacunku zostało rozesłane do wszystkich drużyn. Znowu. Znowu. Znowu.
Jak co roku.
Tym razem właściwie trochę na własne życzenie Związku. Pierwsze ogłoszenie o zapisach opublikowano stosunkowo wcześnie (25 września!), ale też na wczesny termin (24 października) ustalono datę pierwszej kolejki. Zadanie było wykonalne, ale trudne. I to przy założeniu braku przesunięć, które oczywiście pojawiły się już na pierwszym etapie.
Elektroniczne zgłoszenia, to fajne udogodnienie (Best of Five oferowało takie dla drużynówek już w 2017 roku, ale okej, powolutku). Nie wszystkim zadziałały jednak prawidłowo więc zapisy zostało przeciągnięte o kilka dni. To zrozumiałe, bo im więcej drużyn, tym lepiej dla squasha i skarbca PZSQ. Ale zrobiło się opóźnienie.
Teraz, w środę rano, na stronie Związku wciąż nie ma potwierdzonych składów wszystkich drużyn. W niektórych regionach zmienia się też liczba zgłoszonych. Nie ma podziału na dywizje. Nie ma harmonogramu. Niektórzy byli już podobno pytani o możliwość przeprowadzenia sobotnich kolejek, ale w takiej sytuacji, np. we Wrocławiu odmówili wszyscy.
Wczoraj doszło do tego, że przy ciągłym milczeniu PZSQ (ostatni post na Facebooku z 16 października), Łukasz Popko dodał post, że zdecydował o przeniesieniu 1 kolejki w całym kraju na 5 grudnia, bo rozegranie jej na siłę w sobotę, ma tyle sensu, co robienie wyborów 10 maja.
Przynajmniej przez chwilę było zabawnie, bo ktoś napisał w komentarzu pod postem, że nie ma problemu, za 70 milionów może w całym kraju tę pierwszą kolejkę zorganizować korespondencyjnie. Śmiechłem.
A Polski Związek Squasha milczy.
Nie wykluczam, że praca tam wre. Że 1-osobowe Biuro stara się za wszelką cenę wystartować w pierwotnie założonym terminie.
Ciekawe, czy Biuro rozumie, że tym zwlekaniem tylko denerwuje ludzi. Można było już na początku tygodnia powiedzieć po prostu, że „w trosce o wysoką jakość ogólnopolskich rozgrywek, za które płacicie dużo pieniędzy, dajemy sobie jeszcze miesiąc czasu na przygotowanie wszystkiego w najlepszy możliwy sposób i oczywiście przepraszamy, wpisowe będzie za to 5% niższe”.
I tyle. Byłoby po sprawie. Ludzie, którzy mają małe dzieci i dużo innych zajęć byliby niepocieszeni, bo musieli walczyć o zapewnienie sobie wolnego weekendu, ale zrozumieliby to.
Przecież my prosimy o minimum. O jasną komunikację i dotrzymanie podstawowych terminów.
Nawet nie zaczynam się czepiać tego, że znowu PLS nie ma tytularnego sponsora, mimo że od marca do maja Zarząd i 1-osobowe Biuro mieli (jak wszyscy inni) wolne od squasha, więcej czasu na pomysły. A wydaje mi się, że nieraz słyszałem z pewnych ust o tym, że to jest skandal i że te rozgrywki muszą takiego sponsora mieć.
Bo PLS to najważniejszy produkt w całym Polskim Squashu!
No to w takim razie świetnie się z nim obchodzimy.
To smutne, że zarząd, który miał stanowić nową jakość po zarządzie zwolnionym między innymi przez fatalne prowadzenie PLS… nie potrafi poprawić poziomu prowadzenia PLS.
Ktoś powinien zostać za takie przygotowanie rozgrywek zwolniony z PZSQ.
Bo inaczej, nie zmieniając nic, jako społeczność wpisujemy się w jedną z definicji szaleństwa: robimy ciągle to samo, ale co roku oczekujemy innych rezultatów.