Dwie z ważniejszych squashystek w ostatnich dwóch dekadach postanowiły wyjść z szafy. Gratulujemy!
W czerwcowym numerze Squash Magazine ukaże się artykuł „Love is Love is Love” Jamesa Zuga. Autor rozmawia w nim z Jenny Duncalf i Rachael Grinham: poza życiem na korcie, panie mówią też o swoim życiu prywatnym, w którym są… parą już od blisko dekady!
To wyznanie czyni je pierwszymi w historii naszego sportu aktywnymi zawodniczkami, które zdecydowały się „wyjść z szafy”. Nasze serdeczne gratulacje! (W radosnym uniesieniu przemilczymy fakt, że dzieje się to dopiero w 2017 roku).
Mamy nadzieję i wiemy, że ich odwaga będzie inspiracją do bycia sobą – również publicznie – dla innych kobiet/mężczyzn, którzy czują, że muszą ukrywać się z tym, kogo kochają!
Poniżej więcej fragmentów z obszernego artykułu Jamesa Zuga, który zaczyna się od przedstawienia sylwetek obu zawodniczek i ich sukcesów.
Rachael Grinham to przecież ex-Mistrzyni Świata, ex-liderka rankingu WSA i 5 zawodniczka na liście wszechczasów pod względem ilości wygranych turniejów (34). Do Jenny Duncalf należy z kolei niechlubny rekord 27 miesięcy z rzędu na drugim miejscu w rankingu WSA – jej pech polegał na tym, że trafiła na okres świetności Nicol David (przegrała z nią 35 z 37 bezpośrednich pojedynków). Zagrała ponad 100 razy w reprezentacji Anglii, zdobywając z nią 3 razy Mistrzostwo Europy. Ostatnio błyszczy jako „mistrz ceremonii”, rozmawiający z zawodnikami w transmisjach SquashTV na turniejach World Series.
O ich romantycznej historii Zug pisze natomiast:
„(…) Znały się już od wielu lat, ale niezbyt dobrze. W 2007 roku, podczas Mistrzostw Świata w Madrycie, Duncalf przegrała z Grinham w ćwierćfinale w mniej niż 30 minut. Po turnieju napisała do Grinham smsa z gratulacjami. Zaczęły być w kontakcie. Później w Hong Kongu wyszły razem świętować 25 urodziny innej zawodniczki i spędziły większość nocy na pierwszych rozmowach ze sobą. Od tego momentu ich romans powoli rozkwitał. W lutym 2008 roku, kiedy zagrały przeciwko sobie w Apawamis, były już parą.
Duncalf była przerażona, że ludzie się zorientują. Na Drużynowych Mistrzostwach Europy w maju 2008 przejmowała się, że jej koleżanki z zespołu już się domyśliły (nie było to prawdą). Wreszcie, Duncalf pojechała spotkać się z Vanessą Atkinson, bliską znajomą ze squashowego świata. Usiadły w jej salonie i Duncalf oświadczyła, że ma jej coś do powiedzenia.
– Jesteś w ciąży?! – zapytała Atkinson.
– Nie. Jest gorzej – odpowiedziała Duncalf
W 2009 roku Grinham wprowadziła się do 2-pokojowego mieszkania Duncalf w Harrogate. Wtedy informacja o ich związku krążyła już wśród innych graczy. Jedną z osób, które nadal tego nie wiedziały był jej trener i ojczym, David Pearson. Pytał o to innych zawodniczek, ale wszystkie zaprzeczały. Wreszcie, on i jego żona Jo zapytali Duncalf wprost, która z oporami przyznała się.
– Dziś nadal wierzę w to, co powiedziałem jej wtedy – wspomina Pearson. – Byliśmy zachwyceni, że znalazła kogoś, kto sprawia, że jest szczęśliwa. Cieszymy się jej szczęściem. Całkowicie ją wspieramy. Jedyny problem jaki przychodził nam do głowy, to fakt, że będziemy musieli latać aż do Australii, żeby je zobaczyć!
Rodzice Grinham (dziś rozwiedzeni) nie byli zaskoczeni, kiedy im powiedziała. Cieszyli się, że ma partnerkę i że jest w poważnym związku, bo była już wtedy po trzydziestce. [Ech, rodzice… – AF].
Bycie w związku z kimś tej samej płci jest problematyczne, kiedy obie osoby występują w squashowym pro tourze, bo można wylosować się w turniejach. Duncalf i Grinham grały ze sobą 22 razy. Duncalf prowadzi 12-10. W pamięci został im na pewno półfinał British Open 2009, w którym wygrała Grinham. Do dziś trwają debaty na temat tego ile rakiet Duncalf połamała po tamtej porażce.
Sama zawodniczka twierdzi, że tylko jedną. Jej trener, Pearson, zapamiętał, że trzy. (…)”
Dalej czytamy, że Duncalf i Grinham nie chcą co prawda stawać na czele całego ruchu („wolą myśleć o sobie po prostu jak dwie kobiety, które tak się składa, że się kochają”), ale rozumieją historyczne znaczenie swojego gestu. Jak pisze Zug:
„Na czele rankingów squasha byli już ludzie LGBTQ+, ale nigdy nie podzielili się swoją tożsamością seksualną ze światem. To było środowisko, w którym nie wychodzili z szafy. Po zakończeniu kariery wielu z takich graczy przyznawało, że czuło się zobligowanych, żeby nie trzymać swoich partnerów za ręce albo okazywać czułości. Mówili o tym jak wiele energii kosztowała ich ta podwójna egzystencja, ukrywanie autentycznych siebie, ukrywanie swojego życia miłosnego. Strach przed przyłapaniem był paraliżujący.
(…) Wiele zmieniło się od tamtego czasu, ale nie wszyscy są pewni, że świat squasha poszedł aż tak do przodu. Wciąż dominuje założenie heteroseksualności w squashu. Rzadko poddajemy w wątpliwość tradycyjne role. Inny przykład: bardzo niewielu gejów w squashu decyduje się nawet na prywatne rozmowy z innymi graczami o swojej orientacji.
(…) Pamiętam jak podczas wspólnego wyjścia do restauracji Jenny Duncalf i Rachael Grinham opowiadały o przeszłości, o podróżach, o marzeniach. Śmiały się, przytulały do siebie, kradły frytki ze swoich talerzy.
W którymś momencie Grinham spojrzała na telefon i powiedziała, że muszą już iść. Czekała je wizyta w muzeum, a zbliżała się godzina zamknięcia. Wstały i wyszły. Po prostu kolejna zwykła para znikająca w popołudniowym słońcu”.
Artykuł w pełnej wersji znajdziecie TUTAJ.
Adrian Fulneczek
adrian.fulneczek@gmail.com