Mecz Miguela Angela Rodrigueza i Jamesa Willstropa zapowiadał się najciekawiej z poniedziałkowego zestawu spotkań Mistrzostw Świata w Chicago.
Spotkanie nie zawiodło, ale możliwe, że emocji na korcie było ostatecznie po prostu za dużo.
Do wczoraj, Miguel Angel Rodriguez jeszcze nigdy w oficjalnym meczu nie pokonał Jamesa Willstropa. Anglik prowadził w bezpośrednich starciach 7-0. Już po pierwszych kilka piłkach meczu, którego stawką był awans do najlepszej ósemki świata, można było zrozumieć dlaczego.
„Kontrast stylów” – to określenie padło z ust komentatorów przynajmniej kilkadziesiąt razy w trakcie transmisji. Miguel i Jimbo to rzeczywiście squashowe przeciwieństwa, których styl jest zresztą powiązany też z, również zupełnie inną, budową ciała.
Wysoki i chudy Willstrop vs niski i umięśniony, Rodriguez.
Wolny, chłodny kort (na którym kilka minut wcześniej Annie Au zaskoczyła Laurę Massaro swoimi lobami i dropami) zdawał się dawać dodatkową przewagę Willstropowi, bieganie i szybkie tempo Rodrigueza nie powinny być tutaj tak skuteczne – myślałem przed meczem.
W trakcie pierwszego seta okazało się jednak, że w roli głównej nie wystąpi w tym spotkaniu pomysł na grę jednego czy drugiego zawodnika, ale… ich problemy z ominięciem siebie w drodze do piłki.
Sfrustrowany, niezadowolony, a w konsekwencji nawet trochę agresywny, szybko stał się Miguel, którego złościło, że przejście do każdej piłki wymagało od niego przebrnięcia przez mur jakim jawił się Willstrop. Kolumbijczyk zresztą często miał rację, ale sytuacji z mniejszymi i większymi przepychankami było tak dużo, i z tak niewielu wnioski wyciągał sędzia, że później zdarzały się właściwie w każdej akcji.
Pierwszy set trwał 29 minut, trzeci 24 minuty, piąty 19 minut. Duża porcja tego czasu upływała właśnie na dyskusjach i letach wynikających z problemów przy dojściu do piłek.
Rodriguez, desperacko próbując pokazać, że mógłby dojść do niektórych zagrań, kilkukrotnie przewrócił zresztą Willstropa na podłogę. Sędzia przejął się tym tak naprawdę dopiero w piątym secie, kiedy Kolumbijczyk zrobił to z taką siłą, że wpadł w ścianę razem z Willstropem.
Nie mówię o tym koniecznie, żeby go potępić, bo w wielu akcjach był w sytuacji bez – honorowego – wyjścia. Miguel postanowił jednak, że jest gotów trochę (mocno) ubrudzić sobie ręce i nie będzie za wszelką cenę gentlemanem na korcie.
Mecz nie wymknął się na szczęście całkowicie spod kontroli, a zawodnicy panowali nad emocjami – jak na te warunki – całkiem nieźle, ale gorących debat nie brakowało. Ostatecznie napompowany adrenaliną Rodriguez pokonał przemęczonego fizycznie i psychicznie Willstropa, awansując do ćwierćfinału Mistrzostw Świata.
To dobrze dla niego. Ja, jako kibic, pozostaję jednak z kilkoma pytaniami bez odpowiedzi. Co zrobić, żeby mecze nie wyglądały w ten sposób? A może nie robić nic? Może czasami tak po prostu muszą wyglądać?
Po najnowszej olimpijskiej porażce squasha przyglądam mu się dokładniej, próbuję przyjąć optykę kogoś, kto nie uprawia tego sportu codziennie, a widzi tylko losowe spotkania lub ich fragmenty.
Czy zrozumiałby o co chodzi w opisywanym tutaj meczu? Czy taki typ rywalizacji zachęciłby go do zostania na tym kanale („ale go walnął o ścianę!!”) czy raczej odepchnął od oglądania squasha?
Było w tym meczu coś gladiatorskiego, ale też po prostu irytującego. Rywalizacja dwóch wspaniałych sportowców to jedno, ale patrzenie jak ktoś wielokrotnie nie może bezkolizyjnie przejść obok drugiego człowieka, bo grają w szklanej klatce, po pewnym czasie może po prostu wkurzać.
Ja w końcówce oddychałem już ciężko jak Pani z GIFa poniżej.
– Adrian Fulneczek
adrian.fulneczek@gmail.com
[6] Miguel Rodriguez 3:2 [16] James Willstrop
12-14, 11-2, 7-11, 11-9, 11-8 (105m)