NEWS

KOMENTARZ: Magiczny Momen w finale Canary Wharf 2019

Tarek Momen awansował do finału Canary Wharf Squash Classic 2019 po zwycięstwie 3:1 z Mohamedem El Shorbagy.

Momen gra w Londynie w pierwszym evencie po zdobyciu v-ce Mistrzostwa Świata w Chicago na początku marca. Tam w półfinale również pokonał Shorbagy’ego.

W finale czeka na niego Paul Coll, który wygrał z Mathieu Castagnetem.

Półfinały Canary Wharf Classic 2019:

[3] Tarek Momen (Egy) 3-1 [1] Mohamed ElShorbagy (Egy)
11-7, 6-11, 12-10, 11-9 (60m)

[4] Paul Coll (Nzl) 3-0 Mathieu Castagnet (Fra)
12-10, 11-5, 11-6 (47m)

Pokonać Mohameda El Shorbagy raz, to już osiągnięcie, którym można chwalić się do końca kariery w odniesieniu do swojego wysokiego poziomu. Ale zrobić to dwa razy w niecałe dwa tygodnie? Tarek Momen wciąż stawia sobie poprzeczkę wyżej i wyżej.

To kwestia upodobań, ale mi od zawsze trudno było się przekonać do Momena i jego stylu. Srebrny występ w Chicago trochę to zmienił, ale jeszcze więcej mojego szacunku zyskał wczoraj na Canary Wharf. Nie wynikiem, ale stylem w jakim go osiągnął i tym, jak uparcie walczył ze swoimi słabościami, żeby wygrać.

Jeśli nie widzieliście spotkania, to streszczę najważniejszy punkt: kiedy Momen zdobył prowadzenie 2-1 w setach, ledwo doszedł do swojego narożnika. Skojarzenia bokserskie uprawnione, bo 31-latek wyglądał jak po przegranej walce.

Ale prowadził w meczu. Wyciągnął tego seta ze stanu 2-6 (całość trwała 17 minut).

W przerwie najpierw przez ponad minutę siedział w miejscu, próbując opanować odruch wymiotny. Nie tłumaczył potem dokładnie co mu się działo i czy wynikało to wyłącznie ze zmęczenia, z problemów z żołądkiem czy choroby. Mówił tylko, że nie czuł się najlepiej.

Uparty był też realizator transmisji, który całe dwie minuty przerwy spędził właśnie na Momenie. Ja zaczynałem się martwić, bo mąż Raneem El Welily był naprawdę blady i sprawiał wrażenie kogoś, kto zaraz zemdleje.

Po powrocie na kort, Momen miał przed sobą trudny wybór: próbować wygrać od razu albo przestać tego seta, odpocząć, zarobić kilka minut na złapanie oddechu i walczyć na 100% dopiero w piątej odsłonie.

Zaczął tak, że zdawał się postawić na oddanie seta za darmo. Do pierwszego dropa Shorbagy’ego nawet nie ruszył, w następnej akcji poślizgnął się i wpakował piłkę w blachę. Ale w trzeciej wymianie, mając kolejną łatwą okazję na rakiecie, Shorbagy popełnił błąd i dał Momenowi pierwszy punkt, a wraz z nim nadzieję.

Ciąg dalszy tego seta, to dla mnie mistrzostwo w kategoriach dostosowania planu gry do własnego stanu fizycznego, stanu psychicznego rywala i sytuacji meczowej. Może nie brzmi to zbyt logicznie i w oderwaniu od całego meczu łatwo to skrytykować, ale Momen zaczął… atakować.

Uznał najwidoczniej, że jeśli ma to być „jego dzień”, to musi pomóc szczęściu.

Pewnie wiele czytających to osób wiele razy było w takiej sytuacji w swoich meczach. Prowadzenie 2:1 w setach, ale w baku już tylko opary. Zmuszenie się w takiej sytuacji do zawalczenia o zwycięstwo w czwartym secie jakby piąty nie istniał i zrobienie tego skutecznie taktycznie, to ogromna sztuka. Momenowi się udała.

Był konsekwentny w swoich atakach do przodu, uparcie zaczepiając Shorbagy’ego na backhandzie z każdego miejsca na korcie. Robił to tak długo aż szósty lub siódmy skrót w wymianie wreszcie okazywał się kończący.

Część sukcesu Momena w tym secie polegała na tym, że grając w taki sposób, praktycznie odbierał rywalowi najgroźniejszą broń. Shorbagy był tak zajęty dobieganiem do piłek rywala, że bardzo rzadko sam zagrywał coś zaskakującego do przodu. Tempo wciąż było wysokie, ale to prowadzący grę Momen mógł odzyskać trochę powietrza i coraz więcej pewności siebie.

I jedno, i drugie przydały mu się, kiedy w końcówce Shorbagy prowadził 9-7. Swój 4-punktowy marsz po zwycięstwo zaczął właśnie od konsekwentnych ataków skrótami na backhandzie (drop z tyłu kortu i poprawka volleyem w kolejnej piłce). W końcówce pomógł mu v-ce lider rankingu PSA, który szukając nicku przy returnie zagrał w blachę i moment później zrobił to samo przy łatwym crossie Momena.

Po 60 minutach to „The Viper” mógł świętować awans do finału, mimo że kwadrans wcześniej wydawało się, że będzie potrzebował lekarza. Bardzo podobało mi się też coś, co powiedział po zwycięstwie. Już w Chicago jego wypowiedzi wskazywały, że wierzy w siebie i stawia sobie najwyższe cele, a tutaj potwierdził to jeszcze raz, mówiąc:

„Chcę być najlepszy na świecie, a żeby to osiągnąć, muszę dawać z siebie wszystko i grać na maksimum w każdym turnieju i każdym meczu”.

Proste? Z takim podejściem i taką grą, wizja Momena na szczycie rankingu PSA wydaje się coraz mniej nierealna.

PS. oczywiście to samo spotkanie można opisać z perspektywy Mohameda El Shorbagy i jego wyborów taktycznych (lub tych wyborów braku). Na początku tygodnia sporo dyskutowaliśmy o tym, że Przemek Atras wygrał finał turnieju kat. A, grając tylko dwa skróty w całym spotkaniu. Myślę, że tamten mecz z Faizanem Khanem był odwrotnością tego dzisiejszego: obaj przegrywający zawodnicy po prostu pozwolili rywalowi na narzucenie swojego stylu i nie robili wystarczająco dużo, żeby coś zmienić (Atras mógł więc grać cały dzień spokojnie do tyłu, a Momen równie spokojnie do przodu).

Adrian Fulneczek
adrian.fulneczek@gmail.com

Leave a Comment