NEWS

Gawad: Było wiele złych dni, ale się nie poddałem

Zwycięstwo Karima Abdela Gawada w Black Ball Open to dla widzów SquashTV krótka historia ze szczęśliwym zakończeniem. Niewielu jednak wie przez ile długich i mrocznych rozdziałów Gawad musiał przejść zanim znów mógł cieszyć się sukcesem.

W niedzielę znów stał w świetle reflektorów szeroko uśmiechnięty, z pucharem za pierwsze miejsce i czekiem na 25 tysięcy dolarów w ręce. W trzy dni pokonał #1, #2 i #4 aktualnego rankingu PSA. Grał pięknie i skutecznie jednocześnie.

Czekał na taki moment od prawie dwóch lat. Dwa lata porażek. Dwa lata walki z kontuzjami, zwątpieniem i depresją.

Noc przed finałem

90 minut na korcie z Tarakiem Momenem. Zwycięstwo 3:1. 15-13 w ostatnim secie (trwał 36 minut). To był drugi półfinał więc po meczu jest już właściwie noc. To znaczy, że Gawad ma jakieś 18 godzin do niedzielnego finału z Alim Faragiem, który w całym turnieju nie stracił jeszcze seta i spędził na korcie… 100 minut mniej.

Na szczęście ma na miejscu swoją „drużynę”.

Trener Gawada, Omar Abdel Aziz, najpierw dzwoni do dietetyka, żeby Karim zjadł to, czego teraz potrzebuje. Najpierw owoce, a później sushi, po której Aziz jedzie około północy do centrum Kairu. Później do akcji wkracza fizjoterapeuta. Zmęczenie po meczu to jedno, ale problemem będzie posiniaczone kolano, którym Gawad zderzył się z kolanem Momena.

Masaże, dwie osobne sesje pracy nad kolanem i kąpiel lodowa. – Recovery po półfinale zakończyłem o 4 nad ranem – przyzna Karim po finale. U fizjoterapeuty był też jeszcze raz przed meczem.

Dwa tygodnie przed finałem

23 listopada w ćwierćfinale Hong Kong Open Karim przegrywa właśnie z Faragiem. Dwa z trzech setów oddaje na przewagi, mecz jest wyrównany i trwa 84 minuty. Ma chwilę na złapanie oddechu w Azji.

…i samolotu. Czeka go prawie 9 godzin w powietrzu z Hong Kongu do pakistańskiego Karachi, gdzie 4 dni po wspomnianym ćwierćfinale zaczyna się Pakistan Open. Gawad jest rozstawiony z jedynką. Na miejscu nie ma sobie równych. W finale potrzebuje pół godziny, żeby pokonać Diego Eliasa.

To jego pierwszy puchar na PSA Tour – a więc ze średniego szczebla – od kwietnia 2017 roku.

Nie ma czasu na świętowanie.

Turniej w Pakistanie skończył się 2 grudnia, a 4 grudnia Gawad zaczyna już turniej World Series w Kairze (8h w samolocie). Imprezę tego kalibru wygrał ostatnim razem w styczniu 2017 roku, niedługo po zdobyciu tytułu Mistrza Świata 2016.

Prawie dwa lata wcześniej.

Dni, tygodnie, miesiące przed sukcesem

Z zewnątrz widzimy często tylko wyniki. Może obejrzymy mecz. Skomentujemy krótko, że „popsuł się” i „już nic z niego nie będzie”.

Ale jak wiemy z własnych, często nawet amatorskich doświadczeń, na wyniki squashysty w danym okresie składa się (bardzo) wiele wypadkowych, o których często nikt poza samym zawodnikiem nie ma pojęcia.

Tak było w przypadku Gawada. Bardzo otwarcie o swoich problemach, z nowej perspektywy, opowiedział po raz pierwszy już w Kairze, zaraz po zwycięstwie 3-0 z liderem rankingu PSA, Mohamedem El Shorbagy.

– Chciałem tego zwycięstwa strasznie. Od kilku miesięcy robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby wrócić do mojego wcześniejszego poziomu – mówił Gawad.

– Musiałem skupić się na pracy w siłowni, pracy nad core, stawaniem się silniejszym. Poza tym miałem tak wiele problemów z moim ciałem, z którymi coś trzeba było zrobić. Jednym z nich była przepuklina, przez którą musiałem być niesamowicie ostrożny, żeby operacja nie była konieczna, żebym nie musiał całkiem przestać grać.

Nie byłem więc ani razu w 100% zdrowy fizycznie i przygotowany kondycyjnie. Ale i tak jeździłem na turnieje, żeby nie stracić kontaktu z grą, z chłopakami, żeby jakoś przetrwać do momentu aż wyleczę problem i będę znów grał na maksimum swoich możliwości. Przegrywałem regularnie w ćwierćfinałach, ale mogłem chociaż grać z najlepszymi przez cały sezon – dodał.

Kłopoty fizyczne to dla każdego sportowca duże wyzwanie. Prawie zawsze w parze z nimi przychodzą niestety też problemy mentalne. Nie inaczej było z Gawadem.

– Dziś jestem tak szczęśliwy, bo wiem jak ciężko na to pracowałem. Było tyle momentów, kiedy byłem zdołowany, kiedy zmagałem się z depresją. Te wszystkie miesiące, wszystkie dni, kiedy parłem do przodu. Pamiętam złe momenty, bardzo złe momenty, którymi na szczęście zajęła się moja drużyna. To w końcu zaczyna przynosić efekty, wróciłem do mojej formy – mówi obecnie #9 gracz świata.

Te „złe dni” odbijają się oczywiście też na otoczeniu zawodnika. Szczególnie na najbliższych. Po finale Gawad miał więc osobną wiadomość dla szczególnej dla siebie osoby:

– Na koniec chciałbym bardzo podziękować mojej narzeczonej, Farah Bendary. Jak już wspomniałem, było wiele momentów, gdzie nie byłem przyjemną osobą. Byłem przygnębiony i markotny. To trwało przez półtorej roku, ale ona nigdy nie narzekała, po prostu mnie wspierała. Kocham ją, jest dla mnie wszystkim i mam prawdziwe szczęście, że znalazłem kogoś takiego – podsumował zawodnik.

Leave a Comment