NEWS

KOMENTARZ: Dajcie Mohamedowi jego kwiaty

Po kolejnym świetnym występie w Nowym Jorku, Mohamed El Shorbagy przypomniał nam dlaczego jest najlepszym zawodnikiem świata.

Wszyscy wielcy sportowcy, którzy zdominowali swoje dyscypliny zgodziliby się zapewne z jednym twierdzeniem: utrzymanie się na szczycie bywa trudniejsze niż dostanie się tam. W squashu widzimy to obecnie na przykładzie Mohameda El Shorbagy’ego.

Egipcjanin, który liderem rankingu PSA został po raz pierwszy w listopadzie 2014 roku, w ostatnich sezonach musiał walczyć z własnym brakiem motywacji, nowych wyzwań, później z nagłymi wzrostami formy Gregory’ego Gaultier, Aliego Faraga, okazjonalnymi powrotami na kort Ramy’ego Ashoura i własnym strachem przed wygraniem Mistrzostwa Świata.

W ostatnich miesiącach do tego grona dołączyli jeszcze Karim Abdel Gawad, sędziowie i 22-letni Diego Elias, który po 76-minutowej 5-setówce wyeliminował Shorbagy’ego z Qatar Classic w listopadzie.

Wczoraj ta dwójka, El Shorbagy i Elias, znowu spotkała się na korcie w ćwierćfinale dużego turnieju. Tym razem Tournament of Champions w Nowym Jorku. Tym razem (znów po 5 setach i ponad 70 minutach) lepszy był jednak Egipcjanin. Styl w jakim odwrócił losy spotkania, był inspirujący i imponujący.

Zawsze to El Shorbagy będzie faworytem takich meczów i prawie zawsze większość kibiców będzie wspierała jego rywali, liczyła na niespodziankę. Szczególnie, kiedy może ją sprawić młody zawodnik jak Elias, przyszłość squasha.

Sam przyłapałem się na tym, że patrząc na kort, na którym stoi przecież dwóch graczy, skupiam się właściwie wyłącznie na tym, co robi Peruwiańczyk. Przy piłkach odbijanych przez El Shorbagy’ego z góry zakładam, że pewnie wrócą, że dobiegnie, że coś tam z nimi zrobi. Spodziewamy się pewnego, stałego i wysokiego poziomu. Przyjmuje go za pewniak. Zaczynamy pomijać w głowie to, ile siły i umiejętności to wymaga.

Zapominamy, że znalezienie motywacji do odpierania ataków, dającego z siebie 105% Eliasa, jest sztuką samą w sobie.

El Shorbagy ma 28 lat. Daleko mu co prawda do legendarnej passy 555 meczów bez porażki Jahangira Khana, ale Egipcjanin nadal powinien imponować nam tym, jak rzadko pozwala sobie na porażkę. Jak niechętnie się na nie zgadza, a nawet kiedy ta mu się ostatecznie przytrafi, jak długo i mocno się przed nią broni. Zostawia na korcie wszystko.

Wczoraj w ćwierćfinale Tournament of Champions przegrywał 2:1 w setach i wiele wskazywało, że to znów może być dzień Eliasa. Lider rankingu PSA pod koniec trzeciego seta już nawet nie startował do niektórych skrótów.

W takiej sytuacji Shorbagy mógł w przerwie zrobić kilka rzeczy.

Mógł się poddać i zrezygnowany gładko przegrać seta. Mógł utrzymać ten sam poziom energii i też przegrać, ale po w miarę równym widowisku.

Albo, ostatnia możliwość, w całym świecie squasha dostępna wyłącznie dla niego: podnieść poziom swojej gry o jakieś cztery poziomy, pominąć piąty i wrzucić od razu szósty bieg. Całkowicie zdominować przeciwnika.

Wiem, że często tutaj mówimy o tym zdominowaniu rywala. Ale tak, jak zrobił to wczoraj Shorbagy, nikt inny nie potrafiłby tego zrobić. Od pierwszego punktu czwartego seta zmienił wszystko. Po dwóch, trzech piłkach było już naprawdę wyraźnie widać, że Elias musi odłożyć marzenia na inny termin.

Peruwiańczyk sprawiał momentami nawet wrażenie kogoś, kto zaczyna żałować, że do tego stopnia zdenerwował swojego rywala.

Shorbagy zaczął szukać i wykorzystywać każdą okazję, kończyć, co tylko się dało, a gdy trochę odjeżdżał rywalowi, dodawał do tego też bardziej przeciągnięte wymiany, żeby zamęczyć przeciwnika. Jeśli ktoś ma sporo wolnego czasu, możecie policzyć jak wiele razy w ostatnich dwóch setach Elias musiał grać piłkę od szyby, bo to było jedyne co mu zostawało (a działo się tak po kilka razy na akcję). W punktach przełożyło się to na wyniki 11-8, 11-5 i Shorbagy mógł świętować awans do półfinału.

Ta nagła, naprawdę drastyczna zmiana w poziomie gry Shorbagy’ego uświadomiła / przypomniała mi dwie rzeczy. Po pierwsze, jak wielkie ma możliwości i ile potrafi z siebie wykrzesać, prawie zawsze potrafi wejść o poziom wyżej. Po drugie, że… go nie doceniamy, zbyt rzadko chwalimy.

Jest takie angielskie wyrażenie: dać komuś jego kwiaty, kiedy jeszcze może je powąchać. Najczęściej odnosi się do artystów, których nie doceniamy za ich życia, a powinniśmy, bo zrobili już wystarczająco dużo, pokazali nam swój geniusz. Z jakiegoś powodu wolimy jednak poczekać aż odejdą.

Z Shorbagym jest podobnie, pewnie docenimy go dopiero, kiedy zakończy karierę. Łatwo będzie wtedy zrozumieć jak trudne i wielkie było to, co robił w czasach swojej świetności w PSA World Tour.

To prawda, że niespodzianki są fajne (szczególnie z punktu widzenia mediów – jest o czym pisać!), ale kibicując kolejnym rywalom Mohameda El Shorbagy’ego, spróbujcie przez moment spojrzeć też na niego życzliwszym okiem. Utrzymywanie się na szczycie światowego rankingu i takie serie zwycięstw nie biorą się z niczego. Wydaje mi się, że częściej powinniśmy to doceniać.

PS. w półfinale Shorbagy pewnie znowu nie będzie faworytem kibiców, bo zagra z próbującym wrócić na szczyt, ulubieńcem fanów, Karimem Abdelem Gawadem. W ich ostatnim meczu górą był zresztą Gawad (w grudniu, CIB Open w Kairze). Już nie mogę doczekać się jutrzejszego rewanżu!

  • Adrian Fulneczek
    adrian.fulneczek@gmail.com

Leave a Comment