WYWIAD

Shinnie: Polska to raj dla squashystów

Chris Shinnie opowiada o swoich początkach w squashu, rezygnacji z profesjonalnej kariery i tym, co pomaga mu wygrywać z polskimi graczami.

Szkocki zawodnik po raz pierwszy pojawił się w Polsce podczas ubiegłorocznego turnieju kategorii A w Szczecinie. Tam też później został, pracując jako trener przez kolejne miesiąca. W czerwcu przeniósł się do poznańskiego klubu MySquash. Na dzień przed rozpoczęciem turnieju kategorii A w Poznaniu porozmawiał z nami o swojej dotychczasowej karierze.

.
.
Jak to się stało, że rok temu pojawiłeś się nagle w Polsce?

Wow! To było już rok temu? Czas leci. Wszystko zaczęło się od Grzegorza Gajewskiego, który grywał w moim byłym klubie i spytał, czy byłbym zainteresowany zagraniem w jednym turnieju. Dokładnie taki był plan: jeden turniej i wracam do siebie.

Ale 12 miesięcy później nadal tutaj jesteś.

Spodobało mi się i przyjechałem na następny. Czemu? Bo było tu jakoś inaczej, bawiłem się świetnie, no i w Szkocji nie spotkasz kortu szklanego w centrum handlowym. Tam squash nie łapie się pewnie nawet do pierwszej dziesiątki najbardziej lubianych sportów, jest ignorowany. Nikt nie myśli o robieniu takich dużych imprez czy inwestowaniu w niego tak dużych pieniędzy jak tutaj.

Czyli Polska to dobre miejsce dla fanów squasha?

Polska to prawdopodobnie najlepsze miejsce na świecie, w którym można obecnie zajmować się squashem. Liczba graczy i turniejów, ilość możliwości i eventów, które ludzie tutaj są gotowi organizować znacznie przewyższa inne państwa. Właściwie nie wiem, czy ktoś może się z Wami porównywać. Squash jest tutaj traktowany bardzo, bardzo dobrze.

Jest aż tak dobrze w porównaniu z innymi krajami?

Zakładam, że wiele osób w Polsce nie zdaje sobie z tego sprawy, bo nie wie jak jest zagranicą, nie ma porównania. Wielu zawodników gra też dopiero od ostatnich kilku lat, kiedy było już dobrze i są do tego przyzwyczajeni. Ktoś z zewnątrz od razu jednak widzi jak wiele ludzie wkładają tutaj pracy i co już udało im się zbudować. Nie przesadzam, to naprawdę niesamowite co się dzieje w polskim squashu. Między innymi dlatego zdecydowałem się tutaj zostać.

Brakuje wciąż wisieńki na torcie: graczy wysoko w światowych rankingach.

Kraje na szczycie rankingu PSA też się zmieniają i Polska może tam kiedyś dotrzeć. Egipt nie królował w squashu od zawsze. Skoro Hong-Kong może odnosić sukcesy, to czemu nie mogłaby ich odnosić Polska? Nic nie stoi na przeszkodzie. Jeśli już teraz tacy ludzie jak Ronny Vlassaks przyjeżdżają pracować z Waszą reprezentacją, to może być tylko lepiej. Nie widzę powodów, dla których w najbliższej dekadzie nie moglibyście mieć gracza w pierwszej 100 PSA. Zresztą, możecie ich mieć kilku. Już teraz są u Was gracze, którzy wiedzą wystarczająco, żeby – ciężko pracując – dojść do tego standardu. Poza tym, popularność sportu rośnie i nowi juniorzy zaczynają coraz wcześniej. W końcu coś będzie musiało z tego wyniknąć.

Pracowałeś w Szczecinie, teraz pracujesz w Poznaniu, miejscach, gdzie nie brakuje zdolnych dzieciaków.

To prawda. Macie zdolnych juniorów, ale ktoś musi im wyjaśnić, że zagranie stu tysięcy meczów na rok i turnieju w każdy weekend w niczym im nie pomoże – ryzykują wtedy zamęczeniem i znudzeniem się squashem. Muszą mieć balans. Wielu świetnych juniorów rezygnuje mając 16-17 lat, bo przez przez 10 lat zagrali więcej meczów niż profesjonaliści… Do około 14 roku życia powinni też traktować squasha głównie jako zabawę; niech nie budują od razu wokół niego całego życia.

Pracujesz obecnie z kimś, kto będzie miał kiedyś szanse błysnąć na arenie międzynarodowej?

Trenuję m.in. dwie dziewczynki, które mogą być bardzo dobre. Jedna ma dopiero 8 lat więc zaczęła wystarczająco wcześnie. W damskim squashu zresztą o wiele łatwiej można się przebić, znacznie więcej różnych państw ma zawodniczki w czołówce, ranking jest bardziej otwarty niż u mężczyzn. Trudno jednak jednoznacznie powiedzieć: czasami zdolni juniorzy nie zostają dobrymi seniorami i odwrotnie. Ale nie ma żadnego powodu, dla którego Polakom nie miałoby się udać wychować przyszłej gwiazdy.

A jak było z tobą? W jakim wieku zacząłeś grać?

Pierwszy raz grałem w squasha jako 11-latek z moim kolegą. On zrezygnował po 3 tygodniach więc grywałem od tego czasu może raz w tygodniu dla zabawy. Skupiałem się wtedy raczej na piłce nożnej, na której punkcie Szkoci szaleją. Dopiero jako 13-latek zacząłem trenować z rakietą w ręce: zagrałem w kilku turniejach, poszło mi bardzo dobrze i uznałem, że odstawię piłkę i skupię się jednak na squashu.

Tak po prostu zmieniłeś dyscyplinę?

Byłem już chyba zmęczony piłką. Rozumiałem też, że w tym sporcie mam większe możliwości, a poza tym przy squashu bawiłem się lepiej, był o wiele bardziej „towarzyski”. Weekendowe wyjazdy, coraz większa grupa znajomych, których widywało się w różnych miastach. Zacząłem trenować poważniej, nagle chciałem zostać numerem jeden w całym kraju w swojej kategorii wiekowej.

Udało się?

Szybko doszedłem do poziomu tych najlepszych, ale nigdy nie byłem jedynką. Trzymałem się jednak ciągle w okolicach pierwszej trójki, a jeśli wziąć pod uwagę, że rywalizowałem z ludźmi, którzy teraz są np. jak Greg Lobban, na 38. miejscu w rankingu PSA, to nie był zły wynik. No i mogę po latach powiedzieć, że wygrywałem z Douglasem Kempsellem (PSA #104)… nawet jeśli mieliśmy wtedy tylko po 14 lat! Z Lobbanem nie udało mi się nigdy, mimo kilku pięciosetówek. Z jednym i z drugim wciąż jestem w kontakcie (to też jedna z zalet squasha: tutaj ludzie nie zapominają o dawnych znajomych).

Teraz być może trudne pytanie: co takiego stało się, że oni dziś grają profesjonalnie, a ty nie?

Jako 18-latek myślałem o przejściu na profesjonalne granie. Postanowiłem spróbować. Wyjechałem do Anglii na kilka miesięcy treningów, gdzie pomagał mi między innymi Peter Nicol. Każdego dnia trenowałem prawie 7 godzin i tak przez 5 miesięcy. Dawałem z siebie wszystko, ale po jakimś czasie uznałem, że to nie dla mnie.

Nie przesadziłeś?

Wchodził w to czas na korcie, ale też bieganie, sparingi… Przesadziłem, ale musisz też pamiętać, że zacząłem później niż reszta i nie miałem wcześniej tak dobrych trenerów jak oni. Chciałem nadrobić stracony czas. Efekt był taki, że po tym okresie niemal zrezygnowałem ze squasha na zawsze. Wkładałem mnóstwo ciężkiej pracy i nie miałem żadnej pewności, że coś z niej wyniknie. Nie chciałem wylądować gdzieś w okolicach 200 miejsca na świecie i nie zarabiać żadnych pieniędzy. Po dłuższej przerwie od squasha uznałem więc, że skupię się na trenowaniu innych, czym zresztą zajmowałem się już wcześniej.

Nie żałowałeś rezygnacji z marzeń o zostaniu zawodnikiem?

Po tych miesiącach treningów grałem najlepszego squasha w moim życiu, ale byłem wykończony. Nie sprawiało mi to żadnej przyjemności i zrozumiałem, że nie chciałbym tak żyć. Jako trener miałem więcej możliwości, więcej szans na zarabianie, a poza tym, pomaganie ludziom stawać się lepszymi dawało mi po prostu więcej satysfakcji niż turnieje i codzienne zabijanie się na treningi bez pewności jak dobry mogę być…

Po kilku latach wciąż uważasz, że to była dobra decyzja?

Zdecydowanie tak. Trenowanie daje mi dużo radości. Jak każdemu zdarzają mi się dni, kiedy nie mam ochoty tego robić, ale tak jest w każdej pracy (również zawodnika). Większość dni jest jednak świetna: patrzenie jak ktoś dzięki tobie poprawi coś w swojej grze, pokona kogoś z kim zawsze przegrywał albo wygra turniej to wyjątkowe uczucie. To pozwala mi też traktować własną grę jak zabawę, a porażki nie są końcem świata, bo nie muszę w ten sposób zarabiać.

To może tłumaczyć czemu przez rok zagrałeś w zaledwie 7 polskich turniejach.

Teraz planuję grać w nich częściej. Na pewno wszystkie rozgrywki kategorii A i dużo więcej kat. B+. Nie wiem, co na to polscy gracze, mogą nie być zadowoleni, ale myślę, że im więcej zagranicznych zawodników jak ja czy Daniel Poleschchuk, tym lepiej dla atrakcyjności turniejów i dla widzów. Osobiście, gdybym miał zagrać w turnieju z 31 lepszymi zawodnikami od siebie, to nie narzekałbym na 32 miejsce za cenę kilku dobrych meczów.

Przejdźmy do czegoś, co wszyscy kojarzą z tobą i twoim stylem gry: ”deception”, próbą posłania przeciwnika w złą stronę przy prawie każdym uderzeniu.

Prawie codziennie ktoś pyta mnie „jak to robisz i czy mógłbyś mnie tego nauczyć?”. Niektórzy chcą spróbować, ale łatwo nie jest. Miałem uczniów którzy po 10 minutach uznawali, że to niemożliwe, ale mam też takich którzy tygodniami ćwiczyli i trochę zbliżają się do celu. To też urozmaica nasze zajęcia i jest o wiele ciekawsze niż tłumaczenie jak zagrać dobrego drive’a.

A kto uczył ciebie? Skąd tyle ”deception” w twoim squashu?

W Szkocji jest na to kładziony niewielki nacisk, ale temat pojawia się w dedykowanych programach treningowych. Miałem więc okazję spróbować i od razu uznałem, że to świetnie do mnie pasuje, że działa. Stwierdziłem, że będę dalej rozwijał te umiejętności sam. Zajęło mi to w sumie ponad dwa lata nieustannych samotnych treningów (w okresie, kiedy jeszcze trenowałem naprawdę sporo).

Chyba się opłaciło. Deception cię wyróżnia i daje sporą przewagę w meczach z innych graczami.

Wiem, że bez tego nie pokonałbym połowy ludzi w Polsce, bo grałbym po prostu bardzo podobnie do nich. Deception daje ci możliwości. Wprowadza zamęt w grze przeciwnika, zatrzymuje go na dłużej przez co spóźnia się do piłki. To z kolei otwiera dla ciebie kort. Jest też po prostu czymś innym niż granie ciągle drive’ów, crossów i niekończące się bieganie. Cieszę się widząc, że ostatnio kilka osób próbuje grać w podobny sposób, większa różnorodność w polskim squashu może tylko tutaj pomóc. Najlepsze jest to, że typów deception jest tak wiele, każdy może robić to na swój sposób.

Wspomniałeś o wygrywaniu z polskimi graczami. Który z nich jest twoim zdaniem najlepszy, z kim gra ci się najtrudniej?

Trudno powiedzieć, który z nich jest najlepszy, bo wydaje mi się, że w zależności od dnia każdy w ścisłej czołówce może pokonać każdego. Mi najtrudniej grało się z Marcinem Karwowskim: jest bardzo wysoki i ma spory zasięg więc nawet jeśli go zmylę, dochodzi do piłki. Pokonał mnie zresztą w naszym pierwszym spotkaniu, ale zrewanżowałem się już dzień później.

A pozostali zawodnicy?

Kiedy grałem w Bielsku z Przemkiem Atrasem i trochę zmienił styl, też nie było mi łatwo. Jeśli Mateusz Kotra akurat dobrze porusza się po korcie, to jest podobnie. Z Wojtkiem Nowiszem momentami właściwie nie wiedziałem co mam robić, bo to bardzo solidny zawodnik, grający mocno i dobrą długość, z czego trudno jest grać deception, bo nie ma na to czasu. Zdarzają mi się trudniejsze momenty z każdym z nich. Poza tym miewam problemy z Markiem Wojnarskim, bo ma w swoim arsenale tyle zagrań do przodu, lubi często atakować, w dobrym dniu trafia wiele nicków, może być bardzo niewygodnym rywalem.

Wojnarski-Rykowski zagrają ze sobą w drugiej rundzie turnieju w MySquashu o miejsce w ćwierćfinale z Tobą. Obaj grają nieco mniej klasycznie.

Myślę, że dobrze mieć takich graczy w Polsce jak ta dwójka. Graczy trochę innych niż reszta. Wiele osób myśli o squashu tutaj w kategoriach długich wymian, biegania, pięciosetówek i unikania grania do przodu. Oni mają swój styl i to coś bardzo pozytywnego.

Wygrałeś pierwszy turniej kategorii A w tym sezonie, a teraz powalczysz o kolejną wygraną w swoim klubie. Myślisz czasami o zostaniu numerem jeden w rankingu PFS?

Chciałbym, to byłoby duże osiągnięcie nawet jeśli zajmowałbym to miejsce tylko przez miesiąc mógłbym powiedzieć, że osiągnąłem coś takiego. Łatwo jednak na pewno nie będzie. Nie ma żadnej gwarancji, że wygram każdy turniej, bo każdy z najlepszych polskich graczy może mnie pokonać mając dobry dzień.

Będzie też trudniej, bo jesteś na trochę trudniejszej pozycji: nie możesz wystąpić na Mistrzostwach Polski.

To prawda. Pewnie musiałbym wygrać wszystkie turnieje kat. A w tym sezonie? To byłoby wyzwanie, ale spróbuję. Jeśli się nie uda, trudno, ale na pewno będzie mnie to motywowało w tym roku.


Wspominałeś wcześniej, że piłka nożna to w Szkocji prawie religia. Zgaduję więc, że nie bawiłeś się szczególnie dobrze podczas meczu eliminacji z Polską?

Oczywiście chciałbym, żeby Szkocji poszło dobrze, ale miałem taką dziwną mieszankę uczuć. Mieszkam teraz tutaj i pewnie tak zostanie jeszcze przez jakiś czas, a wygrana Szkocji mogłaby wyeliminować Polskę więc w czasie Euro 2016 nie miałbym już w ogóle komu kibicować. Zapomniałem zresztą prawie całkowicie o tym meczu dopóki wszyscy w MySquashu nie zaczęli mi o tym przypominać. Było zabawnie. To zresztą chyba jedyny sport, w którym mogliśmy się spotkać, bo w siatkówkę, piłkę ręczną czy skoki narciarskie, w Szkocji właściwie się nie gra.

Skoro już zaczynasz czuć związek z naszym krajem, to czy nie brałeś pod uwagę postarania się o polskie obywatelstwie?

Przeszło mi to przez myśl, ale nie chciałem jeszcze traktować tego pomysłu zbyt poważnie, bo nigdy nie wiadomo co dalej wymyślę w życiu. Rok temu miałem tutaj przyjechać na chwilę i postanowiłem zamieszkać. Jeśli za 2-3 lata nadal będę w Polsce, to na pewno stanie się o wiele bardziej realne. Na pewno nie wykluczam takiej możliwości.

I na koniec, coś poza squashowego: co lubisz robisz w swoim czasie wolnym czym się zajmować?

Szczerze mówiąc ostatni rok był dla mnie, pierwszą od dłuższego czasu możliwością na złapanie oddechu, uspokojenie swojego życia. W Szkocji grywałem też w golfa, ale tutaj to nie jest szczególnie popularny sport więc po powrocie do domu po całym dniu dawania lekcji lubię przede wszystkim zostać sam na sam z moim Play-Station. Okazało się zresztą, że wspólne granie online to niesamowicie dobry sposób na utrzymanie kontaktu ze znajomymi, którzy zostali w Szkocji. Rozmowa przez mikrofon podczas pokonywania kogoś w FIFĘ pasuje mi o wiele bardziej niż listy czy wiadomości na Facebooku!

Rozmawiał: Adrian Fulneczek
squash7dni@gmail.com

.
.

Leave a Comment